Kilka tygodni temu we Wrocławiu odbyła się gala FEN 3, podczas której ponownie miałem przyjemność wcielić się w rolę komentatora przy ringu. Poniżej parę moich przemyśleń.
Hala Stulecia (Centennial Hall) - Wrocław, Poland
Pre-show setup
Atmosfera w Hali Stulecia tuż przed galą FEN była tym razem o wiele lepsza, zwłaszcza jeśli zestawimy to z tym, co się dzieje u czołowych polskich konkurentów, takich jak KSW. Odniosłem wrażenie, że wszystkie miejsca zostały wyprzedane, a rozgrzana widownia najmocniej dopingowała lokalnych zawodników z Wrocławia.
Tuż przed rozpoczęciem wieczoru można było rozpoznać w tłumie kilku bohaterów wieczoru. Gdy fani zaczęli wypełniać halę, niektórzy z nich podchodzili do zawodników, a ci byli przyjaźnie nastawieni, chętnie rozdając autografy i pozując do zdjęć.
Pre-show with Tomasz Makowski, Dawid Mora, Bartosz Batra and ?
Choć nie wszyscy by się ze mną zgodzili, za walkę wieczoru uznałem starcie Dawida Mory z Leo Kosticem. Mora bardzo mi zaimponował swoją odwagą i pokazał, że nie tylko jest twardy jak skała, ale ma również duże szanse pretendować w przyszłości do mistrzostwa wagi ciężkiej.
Gdy obaj zawodnicy stanęli naprzeciwko siebie przed walką, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się w oczy, była znaczna różnica wzrostu. Kostic miał przewagę 14 centymetrów. Obaj jednak są potężnie zbudowani. Mora przypomina mi Davida Tuę – samoańskiego boksera wagi ciężkiej, który zakończył karierę w ubiegłym roku.
Gdy tylko sędzia dał komendę do rozpoczęcia pojedynku, obaj zawodnicy dali jasno do zrozumienia, że przyszli tu ostro walczyć. Mora momentami zapominał o obronie i wystawiał się na potężne, brutalne ciosy Kostica, ale – co najbardziej niezwykłe – wyglądało na to, że nie robią one na nim najmniejszego wrażenia. Mogło się wręcz wydawać, że Mora prowokuje Kostica do zadania jak najmocniejszych ciosów, na co ten wielokrotnie odpowiedział, ale spływały one po Morze jak po kaczce.
Później Mora zmienił taktykę i próbował sprowadzić walkę do parteru. Po wszystkim rozmawiałem z Morą, który stwierdził, że chciał zmęczyć Kostica i że ta strategia sprawdziła się. Podczas walki przyjął kilka mocnych ciosów i miał nieco problemów w parterze, ale wystarczyła jedna runda, by poskromić „Zwierzaka” Leo Kostica, który na drugą rundę już nie wyszedł z narożnika. Prawdę mówiąc, to on nigdy do tego narożnika nie wrócił, ponieważ po gongu kończącym pierwszą rundę przeleżał kilka minut na macie.
Moim zdaniem warto śledzić Morę, bo cechuje go fantastyczna mieszanka siły, boksu tajskiego, umiejętności walki w parterze i twardej skóry, dzięki czemu pewnego dnia będzie gwiazdą. Musi tylko zdobyć więcej doświadczenia i popracować trochę nad obroną.
Dawid Mora post fight
Zgodnie z filozofią yin-yang świetny występ Mory musiało coś zrównoważyć. Na niemal przeciwległym biegunie tego wieczoru znalazł się pojedynek debiutującego Tyberiusza Kowalczyka (byłego strongmana i lokalnego polityka) z Litwinem Tomasem Vaicickasem.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się jakiejś wielkiej walki, ponieważ odrobiłem pracę domową przed galą i byłem w stanie przewidzieć rozwój wydarzeń. Żal mi tylko fanów, którzy nie wiedzieli, czego się spodziewać po tej walce, zapłacili za nią, a w zamian dostali coś takiego.
Widziałem wcześniej sporo walk Vaicickasa na Youtube i wszystkie odbywały się według tego samego schematu: po ciosie pięścią lub innym uderzeniu Vaicickas pada w pierwszych sekundach, jego rywal wskakuje na niego i szybkimi ciosami doprowadza do zakończenia walki przez techniczny nokaut. Można zrozumieć, gdy coś takiego zdarza się od czasu do czasu, ale w przypadku Vaicickasa ani jedna walka nie trwała dłużej niż 2 minuty pierwszej rundy. Nic dziwnego, że jego „wspaniały” rekord to 1-7. Innymi słowy, to taki litewski Bob Sapp. Wyjaśnienie tego porównania znajdziecie na blogu we wpisie z czerwca 2013.
Tak czy inaczej, walka była dokładnie taka, jakiej się spodziewałem. Vaicickas otrzymał kilka ciosów i padł na matę już po niecałych 30 sekundach, a do tego wyczołgał się z ringu pod dolną liną, aby uniknąć kolejnych razów. Gdy zabrzmiał gong, myślałem, że to koniec starcia, ale na nieszczęście dla Vaicickasa musiał wznowić walkę i jeszcze trochę popracować na swoje honorarium. Najwyraźniej sędzia tylko przerwał walkę, ponieważ Kowalczyk uderzał przeciwnika znajdującego się częściowo poza ringiem.
Kilka sekund później Kowalczyk próbował zadać trzy ciosy, ale nie trafił żadnego. Mimo to, jakimś cudem Vaicickas padł na brzuch po raz drugi i znów wyczołgał się pod liną. Sędzia najwidoczniej miał już dosyć i zakończył walkę, przyznając zwycięstwo Kowalczykowi, który celebrował triumf niczym wielki bohater.
Powiem wprost: faceci, tacy jak Vaicickas czy Bob Sapp, nie powinni być dopuszczani do uprawiania tej dyscypliny, jeśli ma ona zachować swoją wiarygodność. Kowalczyk natomiast musi odbyć kolejną walkę, aby sprawdzić się jako zawodnik MMA.
Pierwsza z dwóch walk wieczoru była błyskawiczna i zakończyła się w niecałą minutę pierwszej rundy. Kilka szybkich ciosów lewą ręką Tymoteusza Świątka wystarczyło, by znokautować Martina Foudę ze Szwecji, który stracił przytomność jeszcze zanim padł na matę.
Martin Fouda during his ring entrance
Walką wieczoru był pojedynek dwóch zawodników, którzy zdecydowanie zasłużyli na takie wyróżnienie – Tomasza Makowskiego i Antoine’a Habasha. Niestety nie było nam dane zobaczyć normalnego zakończenia tej walki.
Pierwszą rundę wygrał moim zdaniem Habash, który dobrze spożytkował swoją szybkość, zwinność i przewagę zasięgu. Od początku wykorzystywał swój zasięg i przez większość rundy trafiał Makowskiego długimi ciosami prostymi oraz kopnięciami odpychającymi. Na początku drugiej rundy Makowski poczuł się nieco pewniej, trafił więcej ciosów, ale wkrótce potem przyjął kilka niskich kopniaków, które odcisnęły swe piętno na jego kolanie. Wówczas Habash wyprowadził potężne niskie kopnięcie, które zniszczyło Makowskiemu kolano.
Początkowo odniosłem wrażenie, że mogło dojść do zwichnięcia kolana, ale w pewnym momencie było widać, że kolano jest wręcz oderwane od kości udowej. Ostatecznie okazało się, że Habash zerwał Makowskiemu więzadła kolanowe, przez co ten nie mógł nawet ustać na nogach.
Chciałbym złożyć wyrazy uznania dla Makowskiego, który musiał odczuwać ogromny ból, a jednak nie dał tego po sobie poznać, gdy był wynoszony na noszach z hali w kierunku szpitala. Życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia i mam nadzieję, że wkrótce znów zobaczymy go na gali FEN.
Gościem honorowym wieczoru była Cris „Cyborg” Justino, która wręczyła trofea Sylwii Juśkiewicz i Lenie Owczynnikowej po walce pań w formule K-1. Po walce wieczoru miałem okazję przeprowadzić z nią wywiad, w którym porozmawialiśmy na temat gali FEN 3, sytuacji z Rondą Rousey, jej następnej walce i nie tylko. Odniosłem wrażenie, że jest bardzo otwartą i przyjaźnie nastawioną damą z klasą. Jeśli nie widzieliście jeszcze tego wywiadu, można go obejrzeć tutaj.
Podsumowując, gala FEN 3 była świetną imprezą z walkami, które wzbudziły cały wachlarz emocji. Z niecierpliwością czekam już na FEN 4 w sierpniu. Mam nadzieję, że Was też tam zobaczę. Byliście na gali? Obejrzeliście ją na kanale FightBox lub na stronie Fightboxlive.com? Jakie są Wasze przemyślenia? Piszcie do mnie na e-mail lub przez serwisy społecznościowe.
- Daniel Austin (Don Roid)
post show with Tymoteusz Świątek and Sylwia Juśkiewicz
Post fight press conference