FightBox on Facebook
English (United Kingdom)Polish (Poland)Czech (Čeština)

Roddy Piper, Dusty Rhodes i życie po Vince’ie McMahon

Kiedy umierają nasi bohaterowie, nagle zdajemy sobie sprawę, że bez względu na to, jak wspaniali byli lub wydawali się być nasi bohaterowie, ponury, okropny ‘odór’ śmierci uczłowiecza ich, choćby na chwilę, zanim staną się nieśmiertelni w naszej pamięci i naszych sercach.

 

Jeśli jesteś fanem wrestlingu, 2015 był dla ciebie ciężkim rokiem. Tak naprawdę, prawie każdy rok przynosi smutek dla fanów wrestlingu. Od dawna wiadomo, że w profesjonalnym wrestlingu jest jeden z najwyższych, jeśli nie najwyższy odsetek przedwczesnych zgonów spośród wszystkich dyscyplin sportu czy rozrywki. Jednakże w obliczu niedawnej śmierci zawodników wrestlingu - Dusty Rhodes i Roddy Piper, choć w obu przypadkach śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, temat ten znowu wkradł się do naszej wrestlingowej ‘bańki mydlanej’ i przeniknął do głównego nurtu.

 

W WWE zapaśnicy są czasami niczym jednorazowy towar; jak zużywalne kukiełki podlegające stałej rotacji, które rujnują swoje zdrowie i życie osobiste, usiłując dostarczyć nam rozrywki i spełnić swoje własne marzenia z dzieciństwa. Faceci tacy jak Roddy Piper i Dusty Rhodes są już raczej rzadkością – oryginalni i prawdziwi w świecie ‘fikcyjnej’ walki.

 

Szczególnie w przypadku Roddy Piper mam wrażenie, że nigdy nie udałoby się ‘stworzyć’ czy ‘wyprodukować’ takiego zawodnika. Był tak autentyczny, że nawet najbardziej kreatywny pisarz nie byłby w stanie wymyślić jego spotów promocyjnych. Jego charakteru nie dałoby się wymyślić, a następnie dać innemu zawodnikowi jako sztuczkę reklamową. Był idealnym przykładem i ucieleśnieniem tego, “jak podkręcić ‘na maksa’ swoją własną osobowość, żeby wydobyć swój prawdziwy charakter”, czyli cechy, której zdecydowanie brakuje współczesnym produktom. Był ‘do bólu’ autentyczny, zawsze wyrażał swoją prawdziwą opinię, bronił tego, w co wierzył i ponosił konsekwencje swoich własnych decyzji. Był niezastąpiony. Nigdy nie było i nigdy nie będzie takiego zawodnika jak Roddy Piper.

 

A co z ludźmi, którzy pozostali za kurtyną? Co z Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz? Co z człowiekiem, który przemienił regionalną ligę wrestlingu w globalną, korporacyjną maszynkę do robienia pieniędzy? Bez względu na to, jak trudno nam zaakceptować śmierć takich zawodników jak Curt Hennig, Road Warrior Hawk, The Big Bossman, Chris Benoit, The Ultimate Warrior, “Macho Man” Randy Savage, Roddy Piper … życie toczy się dalej, a wrestling nie skończył się. A co stanie się, jak odejdzie Vince McMahon?

 

Słyszałem od wielu osób, blisko związanych z branżą wrestlingu, że przyczyną tak ogromnego sukcesu WWE, gali WrestleMania, powodem, dla którego udało się im opanować cały system regionalny, pokonać WCW i dlaczego nikt inny nie ma szansy na konkurowanie z nimi, jest wizja i decyzje jednego człowieka. Ostatecznie wszystkie najważniejsze decyzje podejmuje Vince. WWE to jego ukochane dziecko. Do Vinca zawsze należy ostatnie słowo. To właśnie on jest mózgiem i ośrodkiem nerwowym całej WWE. Co prawda, Vince już od jakiegoś czasu przygotowuje swoją córkę Stephanie i zięcia Triple H do przejęcia schedy, ale czy będą oni w stanie podołać ciężarowi dziedzictwa, które stworzył Vince?

 

Śmierć zawodników takich jak Dusty Rhodes i Roddy Piper przypomniała mi, że życie jest kruche i nikt nie wywinie się śmierci. Jak mówi Jim Ross na koniec każdego swojego podcastu: “nie mamy gwarancji, co stanie się jutro” i takiej gwarancji nie ma nawet Vince McMahon. Spójrzmy prawdzie w oczy, McMahon przekroczył już siedemdziesiątkę, a zarówno Piper, jak i Rhodes byli młodsi od niego. Nikomu nie życzę śmierci, ale prędzej czy później czeka to każdego z nas.

 

Vince McMahon zapewniał, że - przynajmniej za życia - odniósł sukces. Udało się mu zabezpieczyć idealną sytuację dla swojego biznesu – prawdziwy monopol i dyktaturę. Zniszczył całą konkurencję i w ciągu ostatnich 14 lat nikomu nie udało się, i jak długo będzie żył, nikomu nie uda się konkurować z WWE. Moim zdaniem jedyną rzeczą, która może zniszczyć WWE, jest sama WWE. Być może będą to jakieś wewnętrzne przepychanki, korupcja lub skandal.

 

Moim zdaniem po odejściu Vinca McMahon zaczną się ciężkie czasy dla WWE. Myślę, że przekazanie władzy Triple H i Stephanie nastąpi szybko, niespodziewanie i znienacka. A co z tego wyniknie, to następna ciekawa kwestia. Czy starczy im siły, umiejętności i determinacji, żeby pokierować tym statkiem? Czy będą cieszyli się szacunkiem i zaufaniem kolegów z branży, wspólników WWE i fanów, żeby poprowadzić dalej firmę? Czy może wszystko zacznie się rozpadać od środka?

 

Nawet Vince często powtarza, że nie ma człowieka, który mógłby dorównać WWE, nawet on nie jest dostatecznie dobry. Być może udało się mu zbudować niezniszczalną markę; markę, której nikt nie będzie w stanie pokonać, nawet po jego śmierci. A być może wraz z jego śmiercią, umrze również WWE?

 

Chciałbym zapewnić, że nie chcę i nie czekam na śmierć Vinca McMahon, czy upadek WWE. Życzę jemu, i wszystkim innym osobom zaangażowanym w biznes wrestlingu, długiego i udanego życia. Nie jest również moim celem umniejszanie osiągnięciom czy spuściźnie innych zawodników, tych żyjących i tych zmarłych. Jak często mawiał Roddy Piper: „szanuję każdego, kto reaguje na gong.”

 

Interesuje mnie jedynie kwestia przyszłości WWE po odejściu Vinca McMahon i jaki to będzie miało wpływ na przyszłość tego biznesu. Czy WWE przetrwa i będzie działać jak dotychczas? Jakie decyzje podejmą Triple H i Stephane, i w jakim kierunku pójdą zmiany w WWE?

 

Jeśli im się nie uda, otworzy się prawdziwa puszka Pandory i cała gama różnych scenariuszy rozwoju wypadków. W jaki sposób rozegra się ta cała sytuacja i jak się unormuje? Kto ewentualnie odważy się ich zastąpić? Czy będziemy mieli jednego czy kilku konkurujących ze sobą promotorów? Czy będą ze sobą współpracować? Czy powstanie nowy system terytorialny? A może będziemy mieli kilku niezależnych promotorów bijących się o garstkę fanów i organizujących wydarzenia, które będą przyciągały po 100 widzów?

 

Czy doczekamy się jeszcze „złotej ery” w wrestlingu, jak w latach 80-tych z Hoganem, czy w latach 90-tych z Austinem? Czy możliwe będzie zastąpienie WWE z całą jej historią i sukcesami? Czy inny promotor ma szansę dorównać jej dziedzictwu?

 

Czy istnieje ktoś, kto byłby w stanie zastąpić Vinca McMahon i być tak samo dobrym liderem i wizjonerem, który ponownie poprowadzi wrestling na szczyty możliwości i pomoże mu przejść przez wszystkie porażki i trudne chwile z takim samym sukcesem? Kto byłby w stanie zbudować nową markę od podstaw; markę na tyle atrakcyjną i wzbudzającą wystarczające zainteresowanie, żeby odnieść sukces na skalę światową?

 

Takie właśnie pytania kołaczą się w mojej głowie i zastanawiam się, czy ten cały biznes stanąłby na krawędzi przepaści w obliczu śmierci jednej osoby. Gdyby WCW lub ECW nadal stanowiły realną konkurencję dla WWE, nie martwiłbym się aż tak o przyszłość wrestlingu, ale w obecnej sytuacji – gdy udział rynkowy WWE to aż 90% - wątpliwości pozostają uzasadnione.

 

- Daniel Austin (Don Roid)

 

daniel.austin@spiintl.com

www.facebook.com/realdonroid

www.twitter.com/donroidDDW

www.fightbox.com/en/blog (blog)

www.fightbox.com/en/podcast (podcast)

  • Dodaj na:
    Facebook Google Bookmarks