FightBox on Facebook
English (United Kingdom)Polish (Poland)Czech (Čeština)

Gdzie są granice treningu w przypadku sportów walki?

Niedawna rezygnacja Billa DeMotta ze stanowiska głównego trenera w WWE Performance Center skłoniła mnie do rozważań nie tylko o mojej szkole wrestlingu, ale również o tym, jak byłem szkolony w tej dyscyplinie i jak przez lata w ogóle uczono wrestlingu. Patrząc na dzisiejszy świat wrestlingu rządzony przez jedną, monopolistyczną federację, a właściwie korporację World Wrestling Entertainment, czasami mam wrażenie, że WWE narzuca sobie zasady, których nie jest w stanie się trzymać.

 

Dawno, dawno temu…

 

Ten, kto siedzi w zawodowym wrestlingu, nieraz słyszy opowieści weteranów o tym, jak to kiedyś było niemal niemożliwe przebić się do tego świata. Wydaje się, że dawniej – powiedzmy w latach 80. i wcześniej – droga do sławy, którą musiał pokonać wrestler, wyglądała mniej więcej następująco:

 

Krok 1: Zaczepiasz jakiegoś wrestlera po walce i nie dajesz mu spokoju, choćby kazał ci spadać 10 razy. Jeśli jesteś wystarczająco uparty, dostajesz od niego adres jakiejś podrzędnej sali treningowej w obskurnej dzielnicy.

 

Krok 2: Idziesz we wskazane miejsce i oznajmiasz, że chcesz trenować wrestling. Już pierwszego dnia musisz zapłacić za całe szkolenie z góry, bez opcji zwrotu pieniędzy.

 

Krok 3: Trener każe ci robić przysiady, pompki, przebieżki i inne ćwiczenia do chwili, gdy padasz ze zmęczenia.

 

Krok 4: Stajesz do ringu z „shooterem” (osobą wytrenowaną w prawdziwej walce), który ma za zadanie z tobą „poćwiczyć”. Zaczynacie walczyć i sparingpartner wykonuje na tobie różne bolesne chwyty. Dusi cię niemal do nieprzytomności, aż zaczynasz widzieć gwiazdy przed oczami, wykręca ci stawy tak, że niemal wyskakują z nich kości, a możliwe, że jeszcze ci coś łamie.

 

90% kandydatów po takim laniu podwijało ogon i już nie wracało na drugi trening. Zwykle wracali do swoich żon, rodzin czy przyjaciół i opowiadali, jak to na własnej skórze się przekonali, że wrestling NIE jest ściemą. To natomiast pozwalało utrzymywać odpowiednią otoczkę wokół tej dyscypliny. Ci, którzy jednak decydowali się wrócić na trening, najczęściej zyskiwali szacunek swoich trenerów. Trzymając się formuły „kayfabe”, trenerzy nigdy nie dawali do zrozumienia, że walki są ustawione. W efekcie niektórzy zapaśnicy poznawali prawdę dopiero w trakcie swojej pierwszej zawodowej walki. Wielu chłopaków w tamtych czasach nie zdawało sobie sprawy z tego wszystkiego nawet w momencie wchodzenia na ring podczas debiutu.

 

Za moich czasów…

 

W 2000 roku, gdy zaczynałem trenować, sprawy wyglądały nieco lepiej, ale nadal panowała podobna mentalność. Pamiętam, jak pierwszego dnia trener uczył mnie odbijania się od lin i prawidłowego padania na plecy. Po nauce odbijania się od lin plecy i kręgosłup tak mnie bolały, że przypominałem zgarbionego osiemdziesięciolatka. Potem przyszła kolej na naukę padania na plecy. Po kilku seriach znowu musiałem poodbijać się od lin – dla pewności, że dobrze wszystko zapamiętałem.

 

Nigdy jednak nie narzekałem, czym chyba zyskałem szacunek w oczach trenera. Następnego dnia musiałem wstać skoro świt i iść na drugi trening, mimo że plecy bolały mnie tak, jakbym dopiero co wyszedł z wypadku samochodowego.

 

Pamiętam, że tego dnia nauczyłem się wykonywać clothesline. Są dwa sposoby na wbicie sobie tego do głowy: łatwy i trudny. Jeśli próbujesz sto razy i nadal Ci to nie wychodzi, musisz zastosować tę trudniejszą metodę. W moim przypadku polegała ona na tym, że trener wykonał clothesline na mnie bez uprzedzenia wtedy, gdy byłem nieco rozkojarzony i akurat patrzyłem w innym kierunku. Facet starszy o jakieś 10-15 lat i dwukrotnie większy ode mnie walnął mnie z całej siły, a ja wylądowałem na plecach tak idealnie, że aż dostałem owację na stojąco. Oczywiście przy okazji doznałem lekkiego (lub ciężkiego) wstrząsu mózgu, ale koniec końców nauczyłem się prawidłowego padania na plecy.

 

Jak „zniewieścienie Ameryki” zaburza kontinuum czasoprzestrzenne wrestlingu

 

Triple H – mózg całego przedsięwzięcia o nazwie WWE Performance Center – to przedstawiciel tzw. starej szkoły. Jego trenerem był Killer Kowalski, który był tak oldschoolowy, jak to tylko możliwe. Z pewnością nie ma więc nic do zarzucenia tak bezwzględnemu trenerowi, jak Bill DeMott, któremu zarzuca się m.in. to, że dopuszcza zawodników do walki bez odpowiedniej rozgrzewki, zmusza ich do dodatkowych serii i padów po zakończeniu treningu, każe im trenować i walczyć mimo kontuzji, używa rasistowskich i homofonicznych obelg, czy to, że nakłania ich do ukrywania urazów w obawie przed utratą pracy. Lista zarzutów jest jeszcze bardzo długa i obejmuje naprawdę paskudne, odrażające, podłe i haniebne zachowania.

 

Najlepiej podsumował to wszystko komik George Carlin w swoim specjalnym programie „You Are All Diseased” na kanale HBO w 1999 r., mówiąc o „zniewieścieniu Ameryki”, czyli fakcie, że coraz więcej ludzi staje się mięczakami. Za dawanie klapsów można pójść do więzienia, dzieci nie bawią się już na dworze bez nadzoru, a dla twojego własnego bezpieczeństwa wszystko jest sterylne, ujednolicone i zawczasu przygotowane.

 

Nie zrozumcie mnie źle, nie pochwalam homofonicznych obelg, przemocy ze strony trenerów czy wymuszania pracy ponad siły, jednak wrestling to dyscyplina dla twardzieli. Z perspektywy człowieka, który siedzi w tym od ponad 14 lat, mogę powiedzieć, że byłem popychany do granic swoich fizycznych i psychicznych możliwości. Trening wrestlera przypomina obóz dla rekrutów w wojsku. Jeśli nie jesteś gotów zabijać – nie zaciągaj się do armii. Jeszcze trochę, a żołnierze będą narzekać na Twitterze, że instruktor musztry za głośno na nich krzyczy i wymaga zbyt wielu pompek, co poskutkuje jego dyscyplinarnym zwolnieniem z armii.

 

Jeśli chcesz być przygotowany do kariery w jednym z najtrudniejszych i najbardziej wymagających pod względem fizycznym sportów walki, musisz wytrzymywać z takimi dupkami, jak Bill DeMott, bo jest ich tu mnóstwo. Nie żal mi tego chłopaka, który nie dostał szansy na spełnienie swojego marzenia. Gdyby był sprytny, znalazłby jakiś sposób na obejście Billa i dotarcie na sam szczyt. Zamiast tego uległ mu, a potem zaczął stękać na Twitterze. Chociaż udało mu się doprowadzić do odejścia Billa z WWE, to czy na pewno to on się będzie śmiał ostatni, a nie słynny Hugh Morrus? Wątpię w to. Federacja WWE przyjmowała z powrotem ludzi po gorszych sprawach – wystarczy wspomnieć choćby Pata Pattersona.

 

Słowo końcowe

 

Podsumowując, jeśli oskarżenia wobec Billa DeMotta są prawdą, to jest to naganne według współczesnych standardów, ale w porównaniu z tym, co było jeszcze nie tak dawno temu, cała sytuacja nie jest chyba aż tak straszna. Biorąc jednak pod uwagę to, że WWE walczy obecnie z przemocą – patrz kampania „Be A Star” – takie rzeczy nie mogą być tolerowane. To kolejne zderzenie korporacji WWE zarówno z korzeniami wrestlingu, jak i z szybkim tempem zmian zachodzących we współczesnym zawodowym wrestlingu.

 

- Daniel Austin (Don Roid)

 

daniel.austin@spiintl.com

www.facebook.com/realdonroid

www.twitter.com/donroidDDW

www.fightbox.com/en/blog (blog)

www.fightbox.com/en/podcast (podcast)

  • Dodaj na:
    Facebook Google Bookmarks